Wczoraj dokładnie minął miesiąc od czasu, gdy przyjechałam na Islandię. Przeżyłam ten miesiąc w dość sprzecznych odczuciach - w weekendy jestem przepełniona magią islandzkiej natury, a w tygodniu czasem zastanawiam się co ja tu właściwie robię.
Nie mniej jednak, ta wyspa jest najpiękniejszym miejscem, w jakim byłam w życiu. Tak orzeźwiająca jak i budząca mega respekt jest ta świadomość, że cuda tej wyspy są cudami natury i że żaden człowiek głodny mamony nie włożył w to swoich brudnych paluchów. A jeśli chodzi o klimat... jest to główny problem mojego pobytu na Islandii. O ile wcześniej twierdziłam, że pogoda 'doesnt affect my mood' i że bez problemu przechodzę przez tą 'depresyjną' jesień, a zimę wręcz kocham miłością tak wielką jak lato, to że i Islandię wezmę na bary i jakoś to będzie, podczas gdy wszyscy odradzali wyjazd na Islandię na okres jesienno-zimowy, zwłaszcza po prażeniu się w hiszpańskim słońcu. A tak właściwie to się nawet nad tym nie zastanawiałam, jak szaro, deszczowo i wietrznie tu jest, a w zimie względnie jasno przez 4-5 godzin dziennie. Północ chyba nie jest dla mnie...
Weekendy tu naładowują mnie pozytywną energią, zdecydowanie. Nie na cały zbliżający się tydzień, jednak na pewien czas :) Chyba brzmię teraz jakbym miała homesick i przy okazji depresję w pakiecie. Czuję, że w pewien sposób nie wykorzystuję tu swojego życia w pełni... Lubię Islandię mega mega naprawdę mega uwielbiam, tylko że po prostu zastanawiam się nad poszukaniem innego, bardziej odpowiedniego miejsca dla mnie. Każdy musi znaleźć swoje miejsce, co nie? Przez ten miesiąc uświadomiłam sobie, jak bardzo inspiruje mnie słońce...
I to jest chyba coś, co najbardziej kocham w podróżach - czy może być coś wspanialszego, niż poznawanie świata i siebie samego równocześnie?? ;)))))
***
1. W pierwszy dzień mojego pobytu tutaj, a właściwie kilka godzin po przylocie trafiłam na Islandzki Dzień Sportu i przebiegłam mini maraton:)) po czym poleciała mi krew z nosa i ogólnie zmęczenie mnie trochę zmiotło, bo po Hiszpanii wpadłam dosłownie na chwilę do domu rodzinnego powiedzieć heja, zrobić pranie i się przepakować, ogarnąć kilka rzeczy i w drogę..
2. W ciągu pierwszego miesiąca zdążyłam zobaczyć wodospad Seljalandsfoss, wodospad Skógafoss, czarną Plażę w Vik, PIERWSZĄ ZORZĘ POLARNĄ MOJEGO ŻYCIA!!, Golden Circle i wyspy Vestmannaeyjar. Fotografie z tych miejsc dodałam do poprzedniego posta - Zdjęcia z wyspy.
4. Tydzień temu zaczęłam się uczyć islandzkiego. Jestem na intensywnym kursie (ponad 2 godziny dziennie pn-czw) i muszę przyznać, że średnio mi się ten język podoba... Jak sobie mówią to chętnie posłucham, ale islandzka gramatyka już taka milusia nie jest. Język islandzki należy do germańskiej rodziny językowej... nie jest taki trudny, melodyjny niestety też nie.
Jeszcze nigdy nie siedziałam w jednej klasie w ludźmi z Polski, Niemiec, Węgier, Szwecji i Finlandii, Chin, Korei Południowej, Filipin, Litwy i Nigerii. I z islandzką nauczycielką. Super mega mnie to cieszy, gdy się tak zawieszam na zajęciach i analizuję sobie jak nasz rdzenny akcent wpływa na to, jak mówimy po angielsku, czy gdy przyswajamy sobie nowy język. Dziewczyny z Filipin są na przykład strasznie głośne i wszystko powtarzają na głos, a wraz z kolesiem z Nigerii potakują na wszystko, co powie nauczyciel, nawet gdy tylko tłumaczy jakąś regułkę. Wczoraj byłam też na urodzinach Lindy z Niemiec, wszyscy byliśmy zafascynowani roślinnym jedzeniem które przygotowała i nikt nie martwił się,by wpasować się w standardy bycia wieszakiem, takie było dobre:D Dla nich, jak tak z nimi rozmawiałam, to w Niemczech nic dziwnego, że po skończeniu liceum ktoś robi sobie gap year – chyba bardziej dziwne byłoby to, że ktoś idzie prosto na studia... Mam też w grupie jednego polskiego vege kucharza z którym super się dogadujemy :) Ledwo gdy się okazało, że na dodatek Szymon jest z Polski, przywitaliśmy się jak starzy kumple, a mama polskiego kolegi Isaka już na początku zaoferowała swoje wsparcie jakbym czegokolwiek potrzebowała. Zdziwiłam się, jednak to mega miłe.
5. Poznałam naprawdę ciekawych ludzi, a szczególnie zaprzyjaźniłam się z Monize z Brazylii, która podróżuje od 4 czy 5 lat. Co prawda nasze sposoby podróżowania różnią się diametralnie, a zwracam się do niej per my adventurous Brazilian Princess, bo w sumie bliżej jej do 5gwiazdkowych hoteli niż do mojego sposobu podróżowania, a jednak podróżuje nam się razem co weekend wręcz świetnie (a i zawsze upiecze jakiś super pyszności:D). No i mam tu bratnią duszę, czyli najlepiej! Przy okazji za każdym razem uświadamia mi, że wszystko (WSZYSTKO) czego szukam, mogę znaleźć w Ameryce Południowej. A wtedy, raz za razem o ironio, widzę jak bardzo jestem w nietrafionym miejscu.
6. Jeśli chodzi o rodzinkę, to super max. Dalej nie jestem w stanie nazwać bycie au pair "pracą", więc po prostu żyje nam się razem ok. Nic wiele nie mam do roboty, więc może dlatego też w połączeniu z tymi wietrznymi i deszczowymi dniami nie bardzo mi to odpowiada.
7. I ogólnie to jestem mega pozytywnie zaskoczona dzięki osobom, które piszą mi, że mój blog okazał sie im pomocny i w jakiś sposób dobrze na nie wpłynął. Świetne uczucie dowiedzieć się czegoś takiego i uświadomić sobie, że oprócz kilku znajomych, którzy czytają to co tu piszę by po prostu wiedzieć co u mnie i co sobie robię, znajdują się osoby które również mogą na tym skorzystać. Miłe miłe miłe :)
Bless Bless (islandzkie pa-pa)
Ty chyba nie za długo potrafisz usiedzieć w miejscu haha. Na mnie pogoda bardzo wpływa i potrzebuję roku bez zimy.Dobrze napisałaś, w podróżowaniu poznaje się nie tylko nowe miejsca ale może porzede wszystkim samego siebie.
OdpowiedzUsuńNo miewam z tym problem najwyraźniej... No to Hiszpania w sumie trafna, skoro chcesz się pozbyć zimy, co?
UsuńOdnośnie podróżowania to tak, coś pięknego :)
Karo, przesyłam promyki słońca, ale nie za dużo, coby zorza nadal była :P W Warszawie też już jesiennie, dziś wręcz szaro. Mój nastrój po powrocie wyjazdu+pogoda+uni= potrzebuję kopa energii! Hiszpaniaaaaaa wzywa. A co do islandzkiego, to ojtam, intrygujący język, ucz się pilnie, żebyś mogła zaszpanować :D W podróży bardziej niż o miejsca chodzi o ludzi, smaki, zapachy, widoki, doznania. No i to pomaga w odkrywaniu siebie.
OdpowiedzUsuńPS. Jak będziesz jechała do Łacińskiej to daj znać, studia nie zając, nie uciekną.
Rodzinkę znalazłaś na własną rękę czy przez agencję? :) zastanawiam się nad wyjazdem rocznym, bo póki co, ciężko z decyzja co dalej :/
OdpowiedzUsuńHej, nie zauważyłam wcześniej tego pytania i pewnie po takim czasie już nieaktualne ;) szukałam rodzin przez portal aupairworld, to działa jak internetowa agencja tyle że wszystko ogarnia się samemu i nikt w tym nie pośredniczy. Wg mnie to taka ściema z tym rozmyślaniem 'co dalej', bo dalej może być co tylko sobie zamarzysz, nikt Ci tego przecież dyktować nie może. W sensie mam na myśli to, że moim zdaniem to takie złudne myślenie wkręcone przez otoczenie i ludzi, którzy twierdzą, że to 'stracony rok' czy kwestie tego typu. Głupie gadanie ludzi którzy się boją zejść z przetartych szlaków i tyle :)
Usuń