piątek, 27 czerwca 2014

Jest cudownie

Wiem, że to miała być ta rodzina, do której trafię. Jest super i niczego nie chciałabym zmieniać. Na początku mojego pobytu tak się zastanawiałam, czy T. nie jest trochę za bardzo rzeczowa i ułożona, a w rzeczywistości wcale tak nie jest! Nie ma żadnego problemu z tym, że powiedziałam że w życiu nie tkne zabitych zwierząt które oni kładą na patelnie, tak że ona dyktuje 10-latce instrukcje przez telefon jak ma zrobić sobie filety. Dzisiaj do 00:30 pokazywała mi milion zdjęć i opowiadała historie swojego życia, o wszystkich spotkanych partnerach nie zapominając. Ogólnie to bardzo ją lubię :)

Jeśli chodzi o tatę V. to moje pierwsze wrażenie było takie, że trochę olewa moją obecność, jednak jak się potem okazało - jego bariera językowa nakazywała mu się trochę odsunąć w cień, a niedawno sam przyznał że dobrze że jestem, bo przynajmniej zaczął coś mówić po angielsku, Ogólnie wyluzowany koleś, a co najpiękniejsze : powiedział mi, że mam mu mówić o wszystkim czego chcę i  być tutaj szczęśliwa, bo jako że zajmuję się ich największym skarbem, to jestem dla nich bardzo ważna. No czy nie cudowne?? On co prawda nie mieszka z nami, ale przez te kilka dni wpadł już 3 razy, więc dość często. Aa no i powiedział, że jak pojedziemy razem na wakacje (bo mam jechać z nim i z V.), to że normalnie będę mieć tam swoją furę i żebym się niczym nie martwiła. Naajs.

Valentina jest niesamowicie dojrzała jak na swój wiek i ogólnie nie mam z nią żadnych problemów. Ana jest absolutnie przekochana i skradła moje serce, tuląc się do mnie już od pierwszych momentów, gdy się dopiero poznałyśmy. Lubię dziewczynki bardzo bardzo, i ich rodziców też. Mieszkanko jest mega spoko, pod blokiem basen. Niesamowitą rzeczą było to, że już w drugi dzień czułam się tam tak swobodnie, że przy Trini kuchni stałam przed lodówką 10minut, zastanawiając się co akurat chcę zjeść. A lodówka to kluczowa kwestia, bo w niczyim domu nie czułam się tak swobodnie. A i czekała tam na mnie masa owocków to już w ogóle. Teraz, po 4 dniach mieszkania z nimi czuję się tak, jakbym była tu od hmm... kilku lat?


No i biegam sobie.



Ze śmiesznych rzeczy odnośnie mojej rodzinki, to rozwala mnie codzienny rytuał ścielenia łóżka Młodej. Wygląda to tak, że ma tam z 5 warstw przeróżnych różności, a na tym z 6 poduszek i 15 miśków. No dobra, też tak spałam jak byłam mała (bez tych warstw oczywiście), ale na pewno nie bawiłam się w ścielenie tego wszystkiego. A ważną jest to sprawą, bo kroczek po kroczku wykonuje się te same czynności, które opanowałam już perfekcyjnie. Ale dalej mnie to rozwala, bo dotychczas nie udało mi się zrozumieć idei ścielenia łóżka, a tutaj robię to codziennie (i to nawet x2, bo V. i moje). Trochę rytuałów zaobserwowałam też przy nakrywaniu do stołu, a po zjedzeniu nakładaniu na stół 2 białe flakoniki, które przy jedzeniu znowu trzeba ściągać i tak w kółko wtf.

A jutro około jedziemy do Malagii! T. ma tam spotkanie odnośnie projektu odrestaurowania nieczynnego szlaku El Caminito del Rey, po czym w sobotę po lunchu mam już czas dla siebie, czyli jadę na beach party- barbecue do Malagi (jakaś godzina drogi od miejsca do którego jedziemy), odwiedzając znajomych poznanych podczas podróży, z którymi spędziłam niesamowity czas i jak by nie było - niemal 24-godzinnego stopa. Nie mogę uwierzyć, że minęły tylko 4 dni kiedy ich spotkałam i gdy ustaliliśmy, że wkrótce się widzimy - będę już po tygodniu.

Pomimo tego, że naprawdę nie mam tutaj ciężkiej pracy, to siedzę z V. ok. 12 godzin dziennie, a potem spędzam trochę czasu z jej mamą, dlatego nie mam czasu pisać. Ale jest mi tu dobrze. Tak swojsko bardzo, jest dobrze! :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Pierwsze godziny z rodzinką :-)

Droga do Madrytu była dziś prześwietna. Samo zakończenie tego tripa było mocno dojebane - poznałyśmy super mega świetnych ludzi i złapałam stopa z Malagi prosto do Madrytu (ponad 500km!), co na hiszpańskie standardy, noo całkiem nieźle. Stopowanie w kraju wiecznej mañany idzie jak krew z nosa (raz prawie udaru słonecznego dostałam, ale o tym potem :) 

Do Madrytu przyjechałam spóźniona, na dodatek mój kierowca złapany na stopa, chcąc być najmilszy pod słońcem, wpisał sobie do nawigacji mój nowy adres zamieszkania i ... wywiózł mnie w totalnie inną część Madrytu :) no więc posiedziałam sobie w barze i zaczęłam się kierować na ulicę de Los Angeles, a nie cerro de Los Angeles. Najśmieszniejesze jest to, że ja serio czułam że źle jedziemy, bo zamiast na Madryt pojechaliśmy na Toledo, a mieszkanie mojej hostki przecież miało być niedaleko centrum. Po dwóch tygodniach autostopowej podróży, z odciskami na stopach i bez prezentu dla host family (oprócz marokańskiego, ręcznie robionego pojemniczka na biżuterię dla Valentiny), wkraczam w nowe otoczenie. Kurde... ogarniać się już czas..

W ogóle to juz nie mogłam się doczekać aż przyjadę, jak sobie tylko myślałam o tym wygodnym łóżku, które tam na mnie czekało :D Chciałam im kupić jakiś prezent w Polsce, ale tego nie zapamiętałam lub w drodze, no i o tym też zapomniałam. Podróż za bardzo ssie.

Piersze wrażenia

Moje pierwsze wrażenie odnośnie rodzinki było nieziemskie :) Odczucie, jakie odniosłam po rozmowie na skype tylko się spotęgowało. W zasadzie to już się czuję tutaj jak w domu, hostka powiedziała na wejściu że to mój dom, coś tam śmignęłyśmy w rozmowie o studiach i między wersami oświadczyła, że mogłabym tu studiować (ona sama wykłada na uniwersytecie) i mieszkać u nich. Hmm, miła propozycja, naprawdę! Tyle że jak studia, to tylko moja alternatywna edukacja i Dania, mamy też o tym porozmawiać jutro przy śniadanku, kiedy też poznam tatę Valentiny i dziewczynkę z Indii. Hostka jest też związana z jakąś fundacją w Burkina Faso, więc ogromny plus! Nie wiem jak to jest, ale czasem trafia się na takich ludzi, że po prostu czuje się to coś. No i teraz wiem na pewno że to jest ta rodzina, na którą miałam trafić :) A Valentina? W życiu nie widziałam 10-latki która mówi z tak niesamowicie brytyjskim akcentem! I to jeszcze Hiszpanka... a każdy, kto próbował podróżować po wiochach Hiszpanii bez znajomości hiszpańskiego - wie, że prędzej przyswoi sobie podstawowe hiszpańskie słówka, niż dogada się z kimś po angielsku. Niesamowitym jest też to, że V. zmieniała miejsce zamieszkania aż 9 razy... Nie powiedziałabym, aby było to dobre dla dziecka, ale przez to własnie jest tak mega dojrzała, co widać już po pierwszych minutach przebywania z nią.

Jest dobrze, bardzo dobrze! Bardzo szczęśliwa po poprzednim tripie, oczekuję następnej podróży, w jaką zabierze mnie Madryt. Madrycie - zaskocz mnie! A rodzina - 10/10!

P.S. Fragment z wymarzonym łóżkiem to ściema - jest już 2 w nocy, ja siedzę na balkonie i nadrabiam internetowe zaległości, a za 5 godzin pobudka.





Linie madryckiego metra. Co prawda gorzej się prezentuje niż to londyńskie, no i mieszkam w strefie Metro Ligero Oeste. A jeszcze co do przyjazdu tu, to ledwo co dojechałam na chatę mając w kieszeni tylko 5,5euro, resztki marokańskich dirhamów, kilka funtów z Gibraltaru i jakieś złotówki :D a kartę pożyczyłam Karolinie, by mogła opłacić sobie nią za hostel, który gotówki nie przyjmował:D

piątek, 6 czerwca 2014

Barcelona

Spontaniczna decyzja i Barcelona witaj again! Tym razem w całej swojej magii słonecznego lata.





Tak oto pięknie zostałam przywitana - niby nic, a jak cieszy:) Mega ziomki, ziomki mega! Aż nie mam siły nic pisać, nie ma potrzeby. Pozdrawiam.