piątek, 26 września 2014

Porady dla przyszłych au pair

Zauważam ważne kwestie, które wpływają na jakość pobytu u host family; każdy pewnie mógłby zrobić swoją indywidualną listę, ta będzie jednak najbardziej ogólnikowa, może uda mi się nasmarować coś więcej, ze szczegółami. Post bardziej się tyczy tych, którzy chcą gdzieś wyjechać w obrębie Europy, choć do Stanów też może się przydać.

PRZED, warto jest przemyśleć:

#1 Czy naprawdę lubię dzieci?
No ale jak to? Przecież cały program się na tym opiera i tak no dzieci są spoko, co nie? Warto sprawę jednak dosadnie przemyśleć :) O ile wiadomo, że wyjazd do Stanów jest dość fajną szansą (choćby z samej finansowej strony, gdy koszt programu jest mniejszy od samych biletów lotniczych) i znaczna część osób pakuje się na to bez większego doświadczenia z dzieciakami, to w Europie już sprawa według mnie ma się nieco inaczej. Naprawdę nie jest tak ciężko wyjechać do Hiszpanii, Włoch czy WB i coś tam sobie ogarnąć, chcąc zostać na chwilę bądź na stałe; nie jest to jednak tak proste jak znalezienie rodziny na aupairworld czy zapłacenie kilku stów agencji by zrobiła to za nas (strata kasy, zysk czasu?). Możliwość na wyjazd na Półwysep Iberyjski, na północ czy do Szwajcarii nie ogranicza się tylko do bycia au pair. A jeśli okaże się, że opieka nad dziećmi to jednak nie jest Twoja bajka, to potem może być ciężko. Dla mnie osobiście program, na czas i miejsce w którym byłam wyjeżdżając, był zajebistym błogosławieństwem :) Łączy on ze sobą wszystko, co tak mega kocham - podróże, dzieciaki, poznawanie kultury od kuchni (połowicznie to wciąż coś na zasadzie długo(bardzo długo)terminowego couchsurfingu). Jeśli tylko trafi się na odpowiednią rodzinę to naprawdę można spędzić super czas. I nie ma jednej idealnej rodziny - każdy ją musi znaleźć pod siebie i jak najlepiej się wzajemnie dopasować. A więc, gdy już przemyślałaś(łeś?) kwestię opieki nad dziećmi i jesteś zdecydowanie przekonana/y że wyjazd jest dla Ciebie, bo zauważasz podobne plusy do moich i ich znacznie znacznie więcej, to czas zastanowić się nad wiekiem dzieci. Jest to równe ważna(!) kwestia. W jakiej grupie wiekowej masz doświadczenie? Z jakimi dzieciakami czujesz się najlepiej? O ile do wyjazdu do USA potrzebujesz mieć referencje w opiece nad maluchami by móc się nimi zajmować w Stanach, to przy wyjeździe gdzieś w Europie i przez APW nikt tego nie będzie sprawdzał (noo może się znaleźć jedna rodzina na milion). W Hiszpanii opiekowałam się 10-letnią dziewczynką no i pomyślałam, że ten wiek to może niekoniecznie jest dla mnie? Mam jednak kuzynów w podobnym wieku i zawsze twierdziłam, że to wiek dla mnie odpowiedni, że super się z dziećmi bawię i dogaduję. Okazuje się, że nie zawsze. Na Islandii opiekuję się 7-letnim chłopcem i niemal 13-letnią dziewczyną i o ile można by było pomyśleć, że to buntowniczy i gówniarski wiek, jest ona tak dojrzała że czasem muszę sobie przypominać, że to nie jest moja młodsza koleżanka a 'dziecko', którym mam się opiekować. Najlepszym rozwiązaniem jest też zapytanie rodziny wprost lub napisanie do nich maila z prośbą o długą i wyczerpującą odpowiedź, jak dzieci są dojrzałe na swój wiek, co wykonują same, czego się boją, jak się zachowują w określonych sytuacjach, co lubią, czego nie, jaką mają relację z rodzicami, z rówieśnikami, z samymi sobą etc. Ja przed moimi wyjazdami co prawda tego nie zrobiłam, jednak warto podjąć w pełni przemyślaną decyzję. Dla swojego własnego komfortu i dobra.

#2 Czego tak naprawdę potrzebuję w życiu?
Powaga - znowu jedna z najważniejszych kwestii! Być może dopiero co zaczynasz klasę maturalną i nigdy się nad tym nie zastanawiałaś, ale sadzę, że to odpowiedni na to czas :) Dopiero tutaj na Islandii uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham słońce. Niby tak oczywista kwestia, a musiałam wyjechać do kraju północy by tak mocno to odczuć. Każdy ma swoje osobiste kryteria które musi spełniać dane miejsce, by się w nim dobrze czuć; dla przykładu koleżanka ap z Brazylii ucieka przed słońcem i super się tu czuje, a kilka ap z Niemiec w ogóle nie widzi problemu, Finlandka nie ma też żadnej zmiany, a mi jednak ciężko. Uwielbiam 4 pory roku - wiosną wszystko budzi się do życia, lato samo w sobie jest super, jesień ogromnie piękna, a zima magiczna (a przynajmniej w górskich częściach kraju, nie mówię o paplaniu się w miejskim smogu i błocie). Wiem, że moje szczęście czerpałam z tej różnorodności i jak by nie było - wszechobecnego SŁOŃCA. Teraz to wiem i następnym razem wybiorę miejsce, w którym będę mogła tego doświadczyć. Tak więc - czas przed zmatchowaniem się z rodziną to oprócz oczekiwania i ogromnej ekscytacji też CZAS NA PRZEMYŚLENIA. Nie podejmujmy pochopnie decyzji "aby tylko wyjechać". Jeśli nie jarają Cię nadmorskie miejscowości nie pakuj się na wybrzeże, jeśli panicznie boisz się pająków to nie decyduj się na Florydę (jeśli nie jesteś chętna przejścia jakiejś terapii przed wyjazdem), a jeśli góry Cię przytłaczają to rodzinna bardzo aktywnie narciarsko, w której wymagają aby ap była na stoku, też nie jest dla Ciebie. Niby tak proste rzeczy, a często nie uwzględniamy w ogóle ich istnienia. Pamiętaj - Twoja decyzja i jesteś odpowiedzialna, by podjąć ją słusznie. I miej wysrane na poganianie przez agencję - to Ty się będziesz potem użerać z rozpieszczonymi dzieciakami i ewentualnie z ludźmi, z którymi w ogóle nie możesz się porozumieć, nie oni.

#3 Może i każde miejsce jest warte odwiedzenia, ale czy w każdym warto mieszkać?
Kiedyś w kalendarzu przeczytałam, że najważniejsze przy wyborze nowego domu/mieszkania whatever jest:
1. Lokalizacja
2. Lokalizacja
3. Lokalizacja
Zdziwiłam się, nie powiem że nie, bo nie byłyby to moje trzy typy które podam w takim rankingu. Co jednak myślę teraz? Że warto wybrać takie miejsce, które uchroni Cię przed nudą i monotonią w Twoim wolnym czasie (gdy dzieciaki będą w szkole, wieczorami czy w weekendy). O ile mówi się, że najważniejsza jest rodzina (po części prawda) i że miejsce nie ma znaczenia (nieprawda), to zdecydowanie powinno się wziąć to pod uwagę. Wiadomo, że gdy masz samochód do dyspozycji to nie masz prawa się nudzić w weekend, jednak gdy w sąsiedztwie nie ma niczego ciekawego a masz czas dla siebie gdy odprowadzisz dzieci do szkoły, to oglądanie seriali, nauka języka, ćwiczenia czy medytacja mogą się w końcu okazać się nie być wystarczające. Osobiście uwielbiam mieć czas dla siebie, ale i możliwość do ciekawego spędzenia tego czasu. I chyba liczyłam na cudowną białą zimę, z nigdy nienudzącym się snowboardem i surfing na małych acz klimatycznych falach Islandii w zimowej piance, ale chyba nie do końca ze swoimi wyobrażeniami trafiłam. Stoki mega małe, surfing looodooowaty i max drogi. To, co widzę za oknem w tym momencie jest tra-gi-czne. Na Islandii są tylko 2 pory roku - lato i zima, a to lato teraz wygląda jak najbrzydsza jesień w Polsce. Zimno ale nie ma śniegu, "lato" ale nie ma ciepła. Nie lubię takich półśrodków, a klimat Andaluzji jest nadal na moim honorowym top miejscu numer 1. Klimat ma ogromne znaczenie - każde miejsce jest warte odwiedzenia, ale nie w każdym zdecydowalibyśmy się zamieszkać. A lokalizacja Twojej host family będzie Twoją lokalizacją na najbliższe kilka miesięcy, jak nie na rok. Wystarczający argument?

#4 Gdy rodzice pracują w domu... fajnie czy nie? 
Myślę że standardem jest, że dzieci inaczej się zachowują przy rodzicach, a inaczej, gdy są z nami same. Każda rodzina żyje według indywidualnych zasad i swoim rytmem, a naszym zadaniem jako au pair, jest się w niej odnaleźć i jak najlepiej wpasować do otoczenia. Niektóre sprawy pewnie będą rozwiązywać w sposób, z którym kompletnie nie będziesz się zgadzać, jednak co z tym zrobić możesz? Czasem może popełnią w Twojej ocenie jakiś ogromy błąd i na spokojnie przedstawisz im swoje spostrzeżenia lub też dadzą Ci tzw. 'wolą rękę' w rozwiązaniu jakiejś sytuacji... Jednak z mojego doświadczenia wynika, że totalnie lepiej spędzać było czas z dziaciakami gdy rodzice byli poza domem. Można z dziećmi wtedy stworzyć indywidualną więź zrozumienia, ustalenia granic, wspólnego sprzątania po zabawie... Dlatego, gdybym miała kiedyś podjąć taką decyzję, to rodzicom pracującym w domu osobiście mówię stanowcze N-I-E.

#5 Czy chcę się uczyć?
Uczmy się, bo po to jedziemy! W Stanach na jakąkolwiek naukę mamy przeznaczone 500$ (te 6 kredytów) i o ile jest to zagwarantowane w programie, to w Europie nie ma takiego obowiązku. Przed zmatchowaniem się z rodziną warto wspomnieć, że zależałoby nam na uczęszczaniu na lekcje języka. Bo gdyby brać pod uwagę opłacenie tego z naszego kieszonkowego, to mogłoby być ciężko. Bycie au pair to dla mnie przede wszystkim wymiana kulturowa, a pieniądze które dostajemy, to, jak sama nazwa wskazuje - "kieszonkowe". Dlatego przed przyjazdem, myślę że naprawdę warto ustalić z rodziną pewne warunki, lub chociaż zaznaczyć, że mega by nam zależało na karcie na komunikację miejską, kursie językowym, etc. Myślę że te dwa to zdecydowanie podstawa.

#6 Na jakiej podstawie odrzucam potencjalne rodziny? 
Nie odrzucaj rodziny, bo są w czymś 'inni'... wtf? Inne wyznanie, inny kolor skóry, a może single parent? Chcesz się trzymać w swoim pudełeczku strachu i mieć wiecznie zamknięty umysł na życie to siedź w domu.

***

Znalezienie odpowiedniej rodziny wcale nie jest takie łatwe i myślę, że nie powinno się opierać tylko na kilku mailach i jednej rozmowie na skype. Nawet gdy się dobrze dogadujecie, spraw jest do obgadania więcej niż się na początku wydaje... A skoro tak dobrze się dogadujecie, to co stoi na przeszkodzie, by pogadać dalej? :)  Wszystko i tak zweryfikuje się dopiero na miejscu i to pewnie po czasie i to trzeba mieć na uwadze. Jednak co możemy zrobić aby był to dla nas jak najlepszy czas, bez wracania z traumą i płaczem od obcych ludzi, to jak najlepiej się do tego przygotować.

Jeśli tylko zauważacie coś, co warto by było dopisać do tej listy śmiało podsuwajcie pomysły; mam też nadzieję, że to zestawienie pomoże komuś w podjęciu odpowiedniej decyzji. Trzymam więc kciuki za to 'perfekcyjne dopasowanie'!
K.

wtorek, 23 września 2014

Einn mánuður

Wczoraj dokładnie minął miesiąc od czasu, gdy przyjechałam na Islandię. Przeżyłam ten miesiąc w dość sprzecznych odczuciach - w weekendy jestem przepełniona magią islandzkiej natury, a w tygodniu czasem zastanawiam się co ja tu właściwie robię.

Nie mniej jednak, ta wyspa jest najpiękniejszym miejscem, w jakim byłam w życiu. Tak orzeźwiająca jak i budząca mega respekt jest ta świadomość, że cuda tej wyspy są cudami natury i że żaden człowiek głodny mamony nie włożył w to swoich brudnych paluchów. A jeśli chodzi o klimat... jest to główny problem mojego pobytu na Islandii. O ile wcześniej twierdziłam, że pogoda 'doesnt affect my mood' i że bez problemu przechodzę przez tą 'depresyjną' jesień, a zimę wręcz kocham miłością tak wielką jak lato, to że i Islandię wezmę na bary i jakoś to będzie, podczas gdy wszyscy odradzali wyjazd na Islandię na okres jesienno-zimowy, zwłaszcza po prażeniu się w hiszpańskim słońcu. A tak właściwie to się nawet nad tym nie zastanawiałam, jak szaro, deszczowo i wietrznie tu jest, a w zimie względnie jasno przez 4-5 godzin dziennie. Północ chyba nie jest dla mnie... 

Weekendy tu naładowują mnie pozytywną energią, zdecydowanie. Nie na cały zbliżający się tydzień, jednak na pewien czas :) Chyba brzmię teraz jakbym miała homesick i przy okazji depresję w pakiecie. Czuję, że w pewien sposób nie wykorzystuję tu swojego życia w pełni... Lubię Islandię mega mega naprawdę mega uwielbiam, tylko że po prostu zastanawiam się nad poszukaniem innego, bardziej odpowiedniego miejsca dla mnie. Każdy musi znaleźć swoje miejsce, co nie? Przez ten miesiąc uświadomiłam sobie, jak bardzo inspiruje mnie słońce...
I to jest chyba coś, co najbardziej kocham w podróżach - czy może być coś wspanialszego, niż poznawanie świata i siebie samego równocześnie?? ;)))))
***

1. W pierwszy dzień mojego pobytu tutaj, a właściwie kilka godzin po przylocie trafiłam na Islandzki Dzień Sportu i przebiegłam mini maraton:)) po czym poleciała mi krew z nosa i ogólnie zmęczenie mnie trochę zmiotło, bo po Hiszpanii wpadłam dosłownie na chwilę do domu rodzinnego powiedzieć heja, zrobić pranie i się przepakować, ogarnąć kilka rzeczy i w drogę..
2. W ciągu pierwszego miesiąca zdążyłam zobaczyć wodospad Seljalandsfoss, wodospad Skógafoss, czarną Plażę w Vik, PIERWSZĄ ZORZĘ POLARNĄ MOJEGO ŻYCIA!!, Golden Circle i wyspy Vestmannaeyjar. Fotografie z tych miejsc dodałam do poprzedniego posta - Zdjęcia z wyspy.
4. Tydzień temu zaczęłam się uczyć islandzkiego. Jestem na intensywnym kursie (ponad 2 godziny dziennie pn-czw) i muszę przyznać, że średnio mi się ten język podoba... Jak sobie mówią to chętnie posłucham, ale islandzka gramatyka już taka milusia nie jest. Język islandzki należy do germańskiej rodziny językowej... nie jest taki trudny, melodyjny niestety też nie.



Jeszcze nigdy nie siedziałam w jednej klasie w ludźmi z Polski, Niemiec, Węgier, Szwecji i Finlandii, Chin, Korei Południowej, Filipin, Litwy i Nigerii. I z islandzką nauczycielką. Super mega mnie to cieszy, gdy się tak zawieszam na zajęciach i analizuję sobie jak nasz rdzenny akcent wpływa na to, jak mówimy po angielsku, czy gdy przyswajamy sobie nowy język. Dziewczyny z Filipin są na przykład strasznie głośne i wszystko powtarzają na głos, a wraz z kolesiem z Nigerii potakują na wszystko, co powie nauczyciel, nawet gdy tylko tłumaczy jakąś regułkę. Wczoraj byłam też na urodzinach Lindy z Niemiec, wszyscy byliśmy zafascynowani roślinnym jedzeniem które przygotowała i nikt nie martwił się,by wpasować się w standardy bycia wieszakiem, takie było dobre:D Dla nich, jak tak z nimi rozmawiałam, to w Niemczech nic dziwnego, że po skończeniu liceum ktoś robi sobie gap year   chyba bardziej dziwne byłoby to, że ktoś idzie prosto na studia... Mam też w grupie jednego polskiego vege kucharza z którym super się dogadujemy :) Ledwo gdy się okazało, że na dodatek Szymon jest z Polski, przywitaliśmy się jak starzy kumple, a mama polskiego kolegi Isaka już na początku zaoferowała swoje wsparcie jakbym czegokolwiek potrzebowała. Zdziwiłam się, jednak to mega miłe.
5. Poznałam naprawdę ciekawych ludzi, a szczególnie zaprzyjaźniłam się z Monize z Brazylii, która podróżuje od 4 czy 5 lat. Co prawda nasze sposoby podróżowania różnią się diametralnie, a zwracam się do niej per my adventurous Brazilian Princess, bo w sumie bliżej jej do 5gwiazdkowych hoteli niż do mojego sposobu podróżowania, a jednak podróżuje nam się razem co weekend wręcz świetnie (a i zawsze upiecze jakiś super pyszności:D). No i mam tu bratnią duszę, czyli najlepiej! Przy okazji za każdym razem uświadamia mi, że wszystko (WSZYSTKO) czego szukam, mogę znaleźć w Ameryce Południowej. A wtedy, raz za razem o ironio, widzę jak bardzo jestem w nietrafionym miejscu.
6. Jeśli chodzi o rodzinkę, to super max. Dalej nie jestem w stanie nazwać bycie au pair "pracą", więc po prostu żyje nam się razem ok. Nic wiele nie mam do roboty, więc może dlatego też w połączeniu z tymi wietrznymi i deszczowymi dniami nie bardzo mi to odpowiada.
7. I ogólnie to jestem mega pozytywnie zaskoczona dzięki osobom, które piszą mi, że mój blog okazał sie im pomocny i w jakiś sposób dobrze na nie wpłynął. Świetne uczucie dowiedzieć się czegoś takiego i uświadomić sobie, że oprócz kilku znajomych, którzy czytają to co tu piszę by po prostu wiedzieć co u mnie i co sobie robię, znajdują się osoby które również mogą na tym skorzystać. Miłe miłe miłe :)


Bless Bless (islandzkie pa-pa)

poniedziałek, 8 września 2014

Zdjęcia z wyspy

Pierwszy, sobotni road trip ... noo cudo!





WODOSPAD SELJALANDSFOSS 

 














WULKANICZNA PLAŻA W VIK 

 


Bazaltowa plaża w Vík (Vík í Mýrdal), czyli małym miasteczku (liczącym zaledwie 400 mieszkańców), znane z czarno-piaskowej plaży. Wznoszą się przy niej monumentalne klify, przy których można spotkać maskonury - gatunek ptaków o charakterystycznych, kolorowych dziobach. Co ciekawe, bazaltowa plaża w Vik zaliczana jest do 10 najpiękniejszych na świecie i jako jedyna nietropikalna plaża zajmuje tak wysokie miejce. Miejscowość leży u podnóży wielkiego lodowca, Mýdalsjökull, który z kolei przykrywa swą zamarzniętą powłoką wulkan Katla. Kiedy gorąca lawa spływała do lodowatego oceanu, różnica temperatur sprawiła, że popękała ona na miliardy maleńkich kawałeczków, tworząc w efekcie drobny, czarny piasek.







ZORZA POLARNA!!!

Gdy tylko dowiedziałyśmy się, że jest dzień w który można obserwować Northern Lights, wsiadłyśmy do fury i wyjechałyśmy poza miasto. Dojechałyśmy nad jeziorko niedaleko Hafnarfjörður, gdzie czekałyśmy około 2,5h siedząc w samochodzie. Każdy gdzieś w oddali przejeżdżający samochód zwiastował nadchodzący cud, jednak wciaż nie była to zorza. Aż tu nagle, zaczęło się!!!


WOW


WOW


WOW


WOW


WOW


WOW


WOW


WOW. WOW. WOW.
WOW. WOW.
WOW. 


GOLDEN CIRCLE 


 

WULKANICZNE WYSPY VESTMANNAEYJAR

WULKAN. MEGA CIEPŁO.

WODOSPAD SKÓGAFOSS

 


VATNAJÖKULLL NATIONAL PARK  


piątek, 5 września 2014

z Islandii

Rozkład dni jest dość spokojny, pobudka koło 8, pół godziny ogarniania i znowu w kimę. Czasem odbieram I. z przystanku gdy wraca sam do domu, częściej go przywożę/odwożę. Czasem przygotowuję coś prostego do zjedzenia koło 18, gdy rodziców nie ma w domu. A. najczęściej sama chodzi na swoje zajęcia sportowe, często też odwożę ją z koleżnką na golfa i treningi ręcznej. Wiele tu się kręci wokół sportu, czasem ma tylko 15,20 minut po odebraniu jednego dziecka na dotarcie do celu z drugim :) a w wolnym czasie ćwiczymy z A. w siłowni a garażu  i jest całkiem całkiem fajnie.

W środę H. miała urodziny, więc zabrałam I. do sklepu kupić mamie kwiaty. Upiekliśmy też super czekoladowego torta, z Almą zrobiłyśmy krem, którym polałyśmy jeszcze gorące ciasto (okoliczności do tego zmusiły), więc ogólnie z torta zrobił się wulkan! Ale to tak w sam raz co do ostatnich wydarzeń z Islandii :) z dzieciakami chyba śmiało mogę powiedzieć, że mam bardo dobry kontakt, co mnie ogroomnie cieszy! a z rodzicami równie dobry, jak nie jeszcze lepszy, więc ogólnie żyje nam się wspólnie mega, mega dobrze. 


***
Listy co mnie dziwi część dalszy:
12. Ciągłe przyjęcia urodzinowe - czy to urodziny kolegi z klasy, czy to z drużyny... w ciągu niepełnych 2 tygodnii Isak był już n 3 imprezach urodzinowych :)
13. Jestem w szoku ile moja rodzina wyrzuca jedzenia. A w tym szoku jestem tak ogromnym, że nawet się nie będę na ten temat rozpisywać, jest mi za nich wstyd i ogólnie nie wiem jak można być tak pozornie mądrymi ludźmi jacy oni są, a w głębi sooo duuump.


***

I trochę prywaty - moja babuszka 1 września miała urodziny... no i świętowaliśmy je przez skype'a!



#distance #justlove #somuchhappiness! 

I taka maksyma dla wszystkich co czasem chcieliby być gdzieś bliżej:

'Love is not determined in the distance of the flesh but the position of the heart.'


Nie ma żadnego lepszego 'sprawdzianu' relacji między ludźmi, jak choćby tak krótka rozłąka. A nawet gdy się wydaje, że żadne głupie egzaminy tego typu nie są potrzebne ... to jednak u mnie się już nawet okazało, że jest inaczej.

Zaczyna mi już trochę brakować słońca... 
Mega chciałabym żeby było ciepło, cieplej choć trochę... i słońce, i fale... choć klimat tu zdecydowanie nie jest dla mnie, powoli zakochuję się już w Islandii, wyspa jest niesamowita.

***

Sobotę spędziłam w centrum Reykjaviku wydając całą kasę jaką miałam do ostatniego grosza (yy, korony?) I muszę przyznać, że przekonałam się do lumpeksów - nie sądziłam, że kiedyś to powiem, bo zawsze miałam jakiś irracjonalny wstręt choćby przed dotykaniem tych ubrań, ale gdy trafiłam na reykjavicki 'kilo market', wszystko mi się odmieniło haha :D wieczorem mieliśmy rodzinny obiad u siostry H., w niedziele cała rodzina przyszła do nas. Wszyscy wydają się być tak naprawdę, mega mili :)
W weekend wybieramy się z dziewczynami z Niemiec, Austrii i Brazylii na roud tripa po południowej części wyspy. Simone bierze fure hostów i jedziemy na pierwsze tripyy, jak ogromnie się nie mogę doczekać!!! Tak dla zwizualizowania - obok 'autostrady', która w gruncie rzeczy jest tylko obwodnicą wokół wyspy można zobaczyć największe cuda natury. One rozciągają się prawie na drodze... aż strach pomyśleć, co się kryje w głąb interioru... Tylko że tam bez samochodu 4x4 nie wjedziemy...

piątek, 29 sierpnia 2014

Pierwszy tydzień na Islandii

Kilka pierwszych dni minęło w wyjątkowo sympatycznej, przyjacielskiej i bardzo wyluzowanej atmosferze - dużym wsparciem na pewno była Martine, która pokazała mi wszystko, co powinnam na początku wiedzieć. Droga dzieci do szkoły zajmuje zaledwie 3 minuty samochodem, na golfa jakieś 6 minut  autostradką, a piłkę ręczną Alma trenuje w połowie drogi z domu do szkoły, czyli jakieś 3min. na nogach. Wszystko się jeszcze zmienia, a więc nie mam dokładnego planu na cały tydzień, ale jakoś niedługo powinno się to unormować. Jestem tylko ciekawa jak Isak będzie reagował na to, że sama będę go obierać ze szkoły i jak się będziemy dogadywać, gdy Martine z nami nie będzie, jest mega nieśmiały.

Bardzo mi się podoba to, co tutaj będę robić! Wiem, że wszystko ma swój klimat, swoje plusy i minusy i że tym bardziej nie powinno się tego porównywać w ten sposób, jednak czuję się tutaj zdecydowanie bardziej u siebie niż to było u mojej hiszpanskiej rodzinki. Uwielbiałam bycie tam - tyle że jednak na południu z przyjaciółmi, a nie z V. w Madrycie... Pamiętam, że ogólnie pierwszy raz oczekiwałam z takim wielkim utęsknieniem weekendu bo już nie mogłam z nią wytrzymać tych 12h dziennie... Dodatkowym był fakt, że o ile T. starała się, abym czuła się u nich jak u siebie, to V. zachowywała się jak mały żandarm, który nawet musiał popatrzeć na to, co brałam z lodówki. Ciągłe teksty : śpiewanie przy przygotowywaniu i spożywaniu posiłków oznacza brak dobrego wychowania, nie powinnaś tego robić tak, zrób to inaczej; o jeeejku, mama robi to w inny sposób, nie umiesz tak?  - NO BŁAGAM! To, że dzieciak jest z jakiejś w gruncie rzeczy lekko nadętej rodziny, która musi się wystroić, bo brat dziadka przychodzi (który jest z OPUS DEI) i wszyscy się mu kłaniają do pasa, a "służba"  je na stojąco w kuchni... pojebane! A tutaj? TAŃCZĘ i ŚPIEWAM! Sięgam przez pół stołu by wziąć sobie kromkę chleba (już nie trzeba królewsko prosić o podanie 3 osób po kolei gdy talerz znajduje się prawie tuż obok:D) wszyscy jedzą śniadanie w piżamach. No i dopiero tutaj naprawdę zaczynam się czuć, jak u siebie (:

Na dziecięce przyjęcia urodzinowe przychodzą wszystkie inne dzieci (albo chłopiec zaprasza wszystkich kolegów z klasy, a dziewczynka wszystkie koleżanki, albo całą klasę; nie mogą przyjść do szkoły z zaproszeniami tylko dla wybranych, a gdy chcą tak zrobić to muszą wysłać zaproszenia pocztą, lol. Urodziny były w galerii, której połowa to centrum rozrywki - dzieciaki dostały godzinną kartę, a potem w wielkiej sali jadło się torta.






Dołączając do listy zaskakujących rzeczy :

7. Wszyscy mają wszystko automatyczne. Pełne zrobotyzowanie.
8. Olbrzymie samochody, którymi myślę że można by było na sam szczyt wulkanu podjechać, naprawdę *.*  wiele turystów podobno nie bierze poważnie zakazów przekraczania pozornie płytkich rzek wypożyczonymi samochodami i tymi właśnie jadą potem ich ewakuować ;)
9. Islandczycy kochają kina i baseny... i gdy powiem, że możesz je znaleźć wszędzie, to naprawdę możesz je znaleźć wszędzie.
10. Ludzie pozdrawiają się na ulicy, co jest mega przyjacielskim gestem! Sam fakt pozostawiania wózków pod sklepem świadczy przecież o wyjątkowo silnym poczuciu solidarności i publicznego zaufania. W Polsce nie wyobrażam sobie czegoś takiego... tak o? A do tego dochodzi fakt, że jak idziemy po mieście, to oni ciągle spotykają jakiś przyjaciół, współpracowników czy członków rodziny... niektórzy mówią, że wszyscy Islandczycy to jak jedna wielka rodzina ;-)
11. Ok. 5o% imigrantów na Islandii to Polacy - mega dużo!

Miejsca, które najbardziej chciałam odwiedzić, znajdują się na południe od czapy lodowej. A ona, z powodu nadmiernej aktywności wulkanu (a teraz już wylanej lawy, hehe) ostro topnieje, więc cały teren jest ewakuowany... Ale to nic, to w końcu Islandia, nie mam zamiaru (ani możliwości!) się tu nudzić :)))) 




A co się stało we wtorek rano? Otóż gdy wyszłam z domu by zmienić wyciągnąć rzeczy Isaka z bagażnika i zapakować 'Alma's golf stuff', jakimś dziwnym trafem stanęłam na gwoździa obróconego szpikulcem do góry, który znajdował się przy garażu. Na samym początku nie ogarnęłam sytuacji bo coś mnie cholernie zabolało, ale w życiu nie pomyślałabym, że właśnie mam gwoździa w nodze! No więc podnoszę buta do góry, widzę gwoździa wbitego na połowie długości no i zakręciło mi się w głowie... Alma zaczęła krzyczeć ze mam krew na skarpetce, a po 15 sekundach skarpetka nie miała już innego koloru jak czerwony... krew była wszędzie. Za po chwili stałam już w jej jeziorze. Wszyscy robili wielką panikę, a to dzwonić do mamy, to do szpitala, a ja usiadłam sobie na podłodze robiąc dalej wielką Rzekę Krwi w korytarzu. Druga AP odwiozła Almę, ja zostałam z I. w domu, który wyjątkowo spokojnie się zachowywał i niepewnie patrzył, czy jeszcze żyję, czy może już się wykrwawiłam na śmierć:D Dziś, po trzech dniach, na luzie mogę już chodzić. Żałuję tylko, bo ominęło mnie środowe wyjście w góry.
Pozdro! 



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

AU PAIR IN ICELAAAAND


NAJLEPIEJ


Moja islandzka rodzinka prezentuje się tak :
Lokalizacja: Kópavogur (10 minut aby dostać się do stolicy, Rejkiawiku)
Rodzina: mama H. świetna, ojciec R. przesympatyczny również! 5 dni spędza w Rotterdamie w Holandii, a na Islandię lata na weekendy :D




Dzieci
: Alma (12) i Isak (7). Jak na razie nie złapałam z nimi szczególnego kontaktu bo Martine (poprzednia ap) ciągle jest z nami więc bariera nie przełamuje się tak szybko, ale jest coraz lepiej :)




Dla Isaka kupiłam karty memory po angielsku, abym mogła się jakoś zacząć z nim komunikować, bo ani ja po islandzku, ani on po angielsku :p a że dzieciak wręcz kocha grać, to akurat.


Martine mówiła, że na Islandii panuje wielka moda bransoletki loom i że Alma je uwielbia, a że nie mogłam ich nigdzie znaleźć we Wrocławiu  zakupy  na ostatnią chwilę, to kupiłam jej te. Mówiła, że też git.


Raggnar powiedział że lubi polską wódę. Przywiozłam mu więc polską wódę.


***

Samolot miałam cały tydzień po powrocie z Hiszpanii, lot z Berlina trwał 4h. Na lotnisku przywitała mnie Hofi z Martine (dziewczyna która była au pair w tej rodzinie jakieś 3 lata temu i systematycznie odwiedza ich na czas wakacji). W drodze do domu, która trwała 30 minut, miałyśmy miliony tematów do rozmów więc ani na moment nie zapanowała niezręczna cisza :) Po 5 godzinach snu wstałam ze świadomością, że mamy akurat Międzynarodowy Dzień Sportu na Islandii, co równa się z tym, że ciśniemy na maraton! Zupełnie nieprzygotowana do jakiegokolwiek biegu wyruszyłam razem z rodziną i na szczęście nie umarłam po drodze.






Następnego dnia poszłyśmy z Martine na basen, a właściwie wody termalne. I co mnie zdziwiło, to trzeba się było rozebrać do naga i wejść pod wspólny prysznic. No nie wiem... trochę dziwne. Na ścianie wisiały plakaty z zaznaczonymi partami ciała które trzeba przygotowanym do tego żelem umyć. No dobra. Wieczorem byłyśmy na koncercie Justina Timberlake'a, który właśnie zawitał po raz pierwszy w swojej karierze na Islandię. Co prawda nie pałam jakąś wielką miłością do niego, ale trzeba przyznać, że układy taneczne mają naprawdę dobre - pod względem artystycznym byłam całkiem zaciekawiona. A bilet już czekał w pokoju jak przyjechałam - wszyscy byli mega podekscytowani twierdząc, że wielkie gwiazdy to na Islandię często nie przyjeżdżają. Ta... zwłaszcza kiedy niebo na Islandii to istne kino.


Przez cały tydzień mam jeszcze Martine do pomocy, która pokazuje mi ciekawe miejsca oraz często jeżdzone trasy.

7:30 pobudka - ogarnianie dzieci by poszły do szkoły i aby zjadły  śniadanko.
9:15-11:20 - będę 4 dni w tygodniu uczęszczać na kurs islandzkiego, zaczynam dopiero 15 września no i zajebiście lecimy z tym:D!
13-18:30 - zabawa, golfy, sporty itp.

***
1. Wszyscy tu robią sporty - dzieciaki mają miliony zajęć pozalekcyjnych związanych ze sportem; wszyscy mają super profesjonalne wdzianka do różnych sportów. W sumie jak mają taką pogodę dość średniawą to jakoś muszą sobie uzupełnić brak endorfin... hale sportowe są wszędzie. 
2. Jasne włosy i surowe rysy twarzy, ciekawe. Czasem Wikingowie.
3. Zapach wody... bez komentarza. Nie da się być na Islandii i pozostać obojętnym na zapach wody w kranie.
4. Wózki z dziećmi przed sklepem. Że to zdrowe, mowią. I że jest tak bezpiecznie i że nie muszą się niczym martwić. Jak mi o tym powiedzieli i gdy później zobaczyłam to na własne oczy, normalnie nie mogłam uwierzyć.
5. Sklepy wyglądają jak hale magazynowe czy duże hurtownie, choć oczywiście dobrej klasy i o wysokim standardzie.
6. Reikjavik furą to mega przyjemne doświadczenie, wszędzie tak spokojnie. Jako że mam automatyczną skrzynię biegów (pierwszy raz jechałam niemanualnym samochodem właśnie wczoraj), przy czym naprawdę nie ma wielu samochodów na ulicy, prowadzenie nie ekscytuje mnie już tak bardzo w mieście spowalniaczy i rond. Ale to w mieście. Jakikolwiek wyjazd poza to najlepsze doświadczenie za kółkiem. 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Jak to jest być w niebie? // Podsumowanie

 

 SKOŃCZYŁAM JUŻ Z BYCIEM AU PAIR I CIESZĘ SIĘ MAX



A dlaczego? Otóż 2 tygodnie przed ustaloną datą zakończenia programu moja host family (ex-host family, huemhem) wybrała się na wakacje do La Herradury (małej miejscowości na wybrzeżu Granady, dzielnia samych bogaczy z tuzinem gardenerów&cleaning ladies). Mam mieszane uczucia co do pobytu tam - z jednej strony jest to naprawdę nieziemskie miejsce i nie mogę sobie wyobrazić lepszego do odpoczynku, gdy jest ktoś naprawdę skrajnie wykończony. Z drugiej jednak strony był to dla mnie czas totalnie bezproduktywny i jak to powiedziała siostra mojej hostki : 'We're going to do basically nothing'. Rano śniadanie, potem dziewczynki odrabiały zadanie domowe (byłam tam z Valentiną, Aną i jej mamą, na weekend przyjechała hostka i dołączyła do nas też cała reszta rodziny), potem basen, lunch, siesta, plaża i dinner. Jeden dzień mnie to cieszyło, początkowo myślałam nawet że lepszego zakończenia w Hiszpanii nie mogę sobie wymarzyć. Jednak drugiego już dnia zauważyłam, że zupełnie mnie nie cieszy praca/pobyt w tym miejscu i jedyne o czym marzyłam to to, aby poprosić Trini o wcześniejsze zakończenie programu i spędzenie tego ostatniego tygodnia z przyjaciółmi. Co najpiękniejsze - wcale prosić nie musiałam - ona sama mnie spakowała (dość chaotycznie, ale jednak) i przywiozła mi wszystkie rzeczy z Madrytu (bo na następny tydzień miałyśmy jechać z ojcem młodej do innej nadmorskiej miejscowości w Maladze), po czym po moim powrocie z weekendu zapytała się mnie, czy wolę pojechać z nimi czy zostać z przyjaciółmi. Nooo kochaaaaanaa, odpowiedź jest prosta! Tak więc - ostatnie półtorej tygodnia mojego pobytu w Hiszpanii, przed samolotem do Polski spędziłam w miejscowości Fuengirola w prowincji Malaga, w cudownym miejscu i z cudownymi ludźmi! A w ogóle najcudowniejsze jest to, że jednego z moich nowych przyjaciół poznałam na stopa! Był to nasz kierowca na trasie Gibraltar - Malaga i tak się złożyło, że podczas mojego pobytu w Hiszpanii, odwiedziłam ich już 5 razy (:

Niebiańskie miejsce na samym wzgórzu La Herradury:



Przez te kilka dni w wakacyjnym domu dziadków dość dobrze się zakolegowałam z mamą Any, siostrą Trini - znalazłyśmy wspólny język i dość dużo podobieństw. No i nigdy nie byłam w takiej chacie, w której nie wiedziałam totalnie co mam powiedzieć, bo otwierając drzwi wejściowe ukazują ci się kolejne przeszklone drzwi, za którymi rozciąga się panoramiczny widok z góry na całe morze i miasteczko. A jako że był to sam szczyt wzgórza, naprawdę robiło to OGROMNE wrażenie!


Każde wolne przed wyjazdem z Madrytu starałam się, pomimom upału, spędzać trochę aktywnie a trochę nie:




ja siłaczka



Wieczorem pod Templo Debod, Palacio Real, spotykając przy okazji ziomka z Bochni. O 23:59 miałam autobus do Algeciras i oczywiście ledwo co na niego zdążyłam, wskakując w ostatnim momencie. Zawsze, dosłownie zawsze, wszystko w ostatnim momencie, starając się nie wpadać w przechodzące tłumy. W gruncie rzeczy jest to bez znaczenia, bo jakoś zawsze udaje mi się. Nawet gdy zasypiam w pociągu, to budzę się na właściwej stacji. Wbiegam więc do autobusu. Sporo ludzi jak się okazuje, wraca do Maroka na koniec Ramadanu. Właśnie wtedy po raz pierwszy chyba doceniłam istnienie autobusów, które tak ogólnie dość średnio lubię - nie dość że miałam tak napięty grafik planów na weekend, to jak się później okazało - nie spałam 3 noce pod rząd i naprawdę cieszyłam się, że nie muszę tracić czasu na łapanie stopa, tylko przejechać nocą i już rankiem być na miejscu. Przemieszczanie się nocą sprawdza się u mnie najlepiej. W sobotę w godzinach przedpołudniowych byłam już na Gibraltarze, by pomóc ziomkowi sfotografować Latino Music Fest (jest dziennikarzem freelancerem i chyba zbyt leniwy bo zrobić to samemu, dlatego załatwił mi Press Pass i haha beka, bo zupełnie nieprzygotowana fotografowałam artystów przed bramkami). 

Czekając na Johna przeszłam się na plażę i tu ciekawa rzecz - Gibraltar, jak wiadomo, należy do Wielkiej Brytanii. Wygląda to śmiesznie - Brytusy sprowadzili sobie londyńskie autobusy i budki telefoniczne. Na ulicach można zauważyć tylko najnowsze modele samochodów, z drugiej strony też same zakazy i ograniczenia. Jak na WB to ja to naprawdę rozumiem, jednak wjeżdżając na Gibraltar z kraju wiecznej mañany, szczególnie biorąc pod uwagę panujący tu klimat, uważam to za skrajnie nienaturalne. Do mnie policja przyszła tam trzy razy a nic takiego nie robiłam, jedynie co przeszłam na skały za ogrodzenie.  






PODSUMOWANIE

+ Program au pair uważam za super max, dopóki się jest młodym i nie do końca jeszcze niezależnym, by dość elastycznie podpasować się pod kogoś obcego. Mega dobra opcja by zejść z turystycznych ścieżek. 
+ Osobiście nie mam problemu z zaadaptowaniem się w nowym środowisku, więc jeśli tylko ludzie z którymi mam mieszkać dają taką możliwość, to wszystko jest jak najbardziej ok. Dlatego wybór rodziny jest taki ważny! 
+ Kwestia kieszonkowego jest całkiem spoko - nie zarabia się majątku ale zawsze na cośtam wystarczy, a na pewno nie trzeba dokładać do interesu jak np. w przypadku projektów workaway, które są wolontariatem na całej linii.
+ Czuję się teraz, jakby Hiszpania była moim drugim domem. Co myślę o summer au pair in Spain? Zdecydowanie :)
+ Gotowanie... gdy musiałam, to zaczęłam... nie były to nigdy jakieś skomplikowane potrawy, ale zrobiłam my very first step :D
+ Język: rozumiem coraz więcej i  porozumieć się używając podstawowych słów też dam radę

Bycie AP to takie słodko-kwaśne. Nawet gdy pracujesz w najbardziej wykańczającej pracy świata, po przyjściu do domu możesz zamknąć za sobą drzwi i mieć srogo wyjebane. Tu niestety nie masz takiego przywileju. Twoi 'pracodawcy' to równocześnie Twoja rodzina, więc żyjesz ich życiem i to 24h. Brak prywatności, takiej srogiej wyjebki własnie czasami mnie dobijał...
- V. była jednak bardzo dwulicowa, zupełnie inaczej zachowywała się przy mnie i zupełnie kogoś innego grała przed mamą
- jeśli chodzi o wychowanie dzieciaka to jest to strasznie ciężka sprawa - nie jesteś stuprocentowym domownikiem, nie posiadasz też przywilejów gościa; nie jesteś ani częścią rodziny czy starszą siostrą i nie jesteś też obcym. ciągle środeczki, które średnio lubię
- zbyt długa praca to smutna sprawa... 12 godzin dziennie to przesada, raz zdarzyło się nawet 25... bez biletu na miejską komunikację, kursu językowego - słabo! Prawdą jest że skusiły mnie te podróże i tylko jedno dziecko w stolicy Hiszpanii, jednak teraz już wiem, że Andaluzja to moje miejsce i zdecydowanie nie Madryt.

Skończyłam życie z nimi bogatsza o wiele, a ubył mi jednak tylko śpiwór zgubiony gdzieś w Maladze (oby posłużył bezdomnemu, zawsze ta sama nadzieja:D), wyrzucone japonki na Gibraltarze i podarte spodnie; część rzeczy zostawiłam u ziomków na wiosce w Maladze i przez przypadek zostały też tam moje okulary. Kalkuluje się.

Przed wyjazdem warto po prostu poświęcić trochę czasu przy wyborze rodziny i przemyśleć dokładnie to, czego oczekujemy od programu i nowym miejscu zamieszkania i co ci ludzie mogą nam zaoferować. Lokalizacja i connection, wg mnie nic więcej nie ma takiego znaczenia.

Obecnie jestem w Sączu, gdzie wszystko mnie cieszy, zwłaszcza zieleń za którą tak bardzo tęskniłam! No i moja kochana świnka. Jest najlepsza.


Za 2 dni jadę odwiedzić Łebi we Wro, a potem na lotnisko do Berlina.... bo....?